wtorek, 22 września 2015

Arena szczurów






Autor: Marek Krajewski
wydawnictwo: Znak
liczba stron: 320
ISBN: 978-83-240-3873-2
moja ocena: 6/10

Autor założył, o czym mówił ostatnio dość często, że będzie pisał jedną książkę rocznie, do 60 roku życia. Rok 2015 jest kolejnym, w którym zamierzenie to zrealizował, nawet aż w 200 %. Przeczytałam obie i smutno mi się zrobiło, bo mój guru literatury kryminalnej, zdaje się - używając slangu punk-rockowej młodzieży - idzie w komercję.

"Umarli mają głos" - dla mnie, czytelniczki tysięcy artykułów Detektywa - nie wniosła niczego nowego. Ot zbiorek historyjek medyczno-sądowych. Przeczytałam - z przyjemnością, bo lubię taką tematykę, ale bez zwykłego u mnie zachwytu nad Markiem Krajewskim.

Po "Arenie szczurów" spodziewałam się więcej. Promowana jako najmroczniejszy kryminał Marka Krajewskiego - nie spełniła moich oczekiwań.

Książka obfituje, jak zwykle u Krajewskiego, nie tylko w soczyste krwawe obrazy, ale też sporą dawkę Łaciny. To, co kiedyś uznawałam za jedną z największych zalet autora, teraz - po obniżeniu lotów przez sokoła polskiej literatury kryminalnej - staje się jej wadą. Brakuje tłumaczeń. Autor doszedł najwyraźniej do wniosku, że literatura ta czytywana jest tylko przez osoby władające jako tako językiem Cycerona. Biorąc pod uwagę, iż w niewielu szkołach uczy się obecnie Łaciny, a nawet i tam poziom jest co najmniej niski, nie wróży to chyba optymistycznie dla rozrostu grupy czytelniczej Pana Krajewskiego.
Mimo to, książkę czyta się szybko - to plus. Trup, a nawet dwa, pojawiają się także błyskawicznie - to norma. Poza podmianką prochu na gaz musztardowy wszystko jest przewidywalne, schematyczne. Nie pomaga nawet zalewająca całość zupa z kości i krwi. I to już jest minus. Szkoda.

Walczą więc we mnie dwie Ewy.
Pierwsza, która broni autora, docenia dorobek, uwielbia Mocka i lubi Łyssego. Ona mówi, że pewnie się czepiam. Może niepotrzebnie, może szczegóły nie mają aż takiego znaczenia, może liczy się całość, którą czyta się łatwo, miło i przyjemnie? Może.
Ale jest i Ewa druga. Ta jędza drąży. Nie zgadza się na historyczne fuszerki i małe niedoróbki.* Brakuje jej precyzji z wcześniejszych kryminałów. Brakuje wysyconej szczegółami rzeczywistości Darłowa i kuchni, której opisywaniu z pasją oddawał się autor prowadząc mnie ścieżkami Wrocławia i Lwowa. Karmiona za to jestem tak modną w ostatnich latach pasją biegacza i fascynacją nowinkami technicznymi. To nie to, czego oczekuje moja zupełnie niewspółczesna czytelnicza dusza. Mam nadzieję, że Wacław Remus nie jest bohaterem kolejnych kryminałów Krajewskiego, bo nie sięga osobowością do pięt Popielskiemu, ani tym bardziej Mockowi. Zbyt wiele w nim Marka Krajewskiego, delikatnego, łysego profesora w garniturze, z ciepłym głosem, biegacza, miłośnika polskiego morza i Darłowa, intelektualisty. Nie ma pazura znanego choćby z zawiłej intrygi rodem z "Liczb Charona". To nie jest bohater kryminałów. To raczej ciekawy mężczyzna, którego chciałoby się bliżej poznać w rzeczywistości, a nie tego oczekuję, kiedy zaczynam czytać kryminał.

Sama siebie więc pytam: Czy to pośpiech w pisaniu, czy już nonszalancja?
* Jestem tu winna autorowi małe wyjaśnienie.
Autor przedstawia nam pannę Małgosię, lat 16 w dniu 26 czerwca 1948 roku, jako uczennicę liceum.
W tamtym czasie w szkolnictwie jeszcze obowiązywał system: 4 letnie gimnazjum na podbudowie 7-letniej szkoły podstawowej, a potem dwuletnie liceum. Szło się do szkoły podstawowej mając lat 6, kończąc podstawówkę miało się 13, kończąc gimnazjum - 17.
Reforma zmieniła to w 1948 roku, ale panny Małgosi to objąć nie mogło. Byłaby więc z pewnością dopiero w gimnazjum.

Podjęłam polemikę z autorem drogą mailową.
Odpisał, dziękując za uwagi, iż w tamtym czasie wiele osób miało zapóźnienia w nauce.
Początkowo zaakceptowałam argument autora, ale coś nie dawało mi spokoju. I wreszcie - Eureka! Jakie zapóźnienia? Gdyby panna Małgosia miała zapóźnienie w nauczaniu spowodowane wojną - jak twierdzi autor, tym bardziej byłaby wówczas uczennicą gimnazjum, a nie liceum! Elementarna logika wpojona na studiach prawniczych (za co dziękuję profesorowi Kwiatkowskiemu) przyniosła niespodziewany w tym miejscu plon.
Liceum w Darłowie utworzono po nowelizacji prawa oświatowego w 1948 roku (zaczęło działać w roku szkolnym 1948/49). Tym bardziej więc w czerwcu 1948 roku Małgosia nie była uczennicą liceum.
Szczegół? Tak! Ale autor przywiązał mnie do dbałości o szczegóły. Zachwycił mnie, i tysiące innych czytelników, tym przywiązaniem do detalu (również, a może zwłaszcza, historycznego), i wciągnął tak bardzo, że kupiłam wszystkie jego książki. Parafrazując Małego Księcia - oswoił mnie, więc stał się za to oswojenie odpowiedzialny. Mam zatem prawo tej odpowiedzialności od Niego wymagać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz pojawi się na blogu po zaakceptowaniu przez moderatora